mój COMING OUT.
- Kamila Kopaczyk
- 8 maj 2020
- 19 minut(y) czytania
Mam na imię Kamila, mam 19 lat, jestem studentką położnictwa na Gdańskim Uniwersytecie Medycznym. 12 luty br została mi postawiona diagnoza: przewlekła depresja (trwająca już ok 7 lat) z elementami choroby dwubiegunowej i lękami społecznymi. Jaki jest obraz chorej na depresje osoby w naszej społeczności? Osoba o wielu słabościach, leży w domu i nic nie robi, traktuje chorobę jako wymówkę na wszystko, jest cały czas smutna, na pewno chce się zabić, jest ciężarem dla swoich bliskich, skupia się tylko na sobie, to nie jest choroba tylko wymysł. Niby tak dużo się mówi o tej chorobie a ludzie nadal tak mało o niej wiedzą. Ludzie z depresją czy w ogóle z chorobami psychicznymi żyją w cieniu, boją się odrzucenia przez otoczenie, zakładają ciągle maski. W Polsce psychiatrę się prosi aby przyjął późnym wieczorem, po lekarstwa jedzie się na drugi koniec miasta a do szpitala trzeba iść w innej miejscowości, bo chorować psychicznie w Polsce to wstyd.
Może miał ktoś z Was epizod duszenia się? Zachłyśnięcie wodą, reakcja alergiczna itd.? Bo ja tak. Były takie momenty, że dusiłam się sobą, tym co mnie otacza. Brakowało mi powietrza. To nie jest żadna metafora. Na prawdę nie miałam czym oddychać. Zaczynało to prowadzić do ataków paniki i pogłębiających się lęków. Ale znalazłam swoją oazę. Dla mnie są to góry. Do których uciekam kiedy tylko mogę. Tam mogę oddychać swobodnie. Nie wiem dlaczego tak jest. I użyte przeze mnie słowo "uciekam" również nie jest przenośnią.
Błędnym tokiem myślenia jest to, że większość osób uważa, że aby narodziła się w kimś choroba psychiczna to najpierw trzeba przejść jakąś traumę. Jestem żywym przykładem, że tak nie jest. U mnie ciężko stwierdzić moment kiedy rozwinęła się choroba. Przy diagnozie zostało ustalone, że mogło to być około marca/kwietnia 2013 roku. A dlaczego tak się stało? Prawdopodobnie nigdy się nie dowiem.
*umieszczone w tekście ilustracje ręcznie narysowane w czarnych ramkach dotyczą strikte moich osobistych doświadczeń, szczególnie związanych z lękami społecznymi
*dwubiegunowość natomiast dotyczy nie posiadania przejściowych stanów/emocji, czyli popadanie w skrajne odczucia np. zdrowa osoba ma cykl smutny- obojętny- wesoły, osoba bipolar nie ma środkowych, przejściowych stanów czy emocji np. jest albo smutna albo wesoła, coś jest biało a coś czarne (brak odcieniu szarości) itd

Polsce osoby szukające pomocy w tym temacie jedyne do czego mają łatwy dostęp to leki bo psychiatrów mamy prawie najmniej w Europie. Wkurza mnie, że tyle edukuje się ludzi zdrowych mówiąc im jak rozpoznać depresję u bliskiej osoby i jak jej pomóc a nikt tak naprawdę strikte nie skupia się na właśnie osobach chorych. Nikt nie zwraca do nich bezpośrednio spotów czy publikacji. Tyle się stawia na profilaktykę, która jest wątpliwej jakości a nikt nie zwraca uwagi na leczenie. Osoby chore pozostawione są same sobie. Znajdują się na skraju marginesu społecznego. Sama wiem, że przyznanie się do choroby to cholernie trudna sprawa. Strach przed odrzuceniem przez otoczenie bardzo boli. Ja nauczyłam się zakładać maski, kłamać innych ale też i sama się. Nikt mi nie powie że Robbie Williams, jeden z najlepszych komików na świecie wyglądał na chorego. Był wiecznie uśmiechnięty. Udawał. Nie wytrzymał. Zabił się. Denerwuje mnie to, że informacja dla osób chorych jest tal bardzo ograniczona. Dr.Mazurek-Patejuk zwrócił na to uwagę. Powiedział, że pacjenci boją się leczenia lekami przeciwdepresyjnymi "Myślą, że to psychotropy ,że zmienia osobowość, uzależnia, a to tylko mity." Bardzo krzywdzące jest to ciągle ukrywanie się, maskowanie, dostosowywanie do otaczających nas osób. A przecież codziennie mijały obok siebie ludzi takich jak my sami. Chorych na depresje. Maskujących się jak kameleony. Co najmniej połowa osób cierpiących na depresje nie zgłasza się do lekarza "Ludzie nie chcą tego rozpoznania" oznajmił Prof.Łoza. Wcale im się nie dziwię.


Statystycznie w Polsce na depresje choruje 1,5mln...na świecie 320mln ludzi. W ciągu życia przynajmniej 1 epizod depresji na świecie ma co 5 kobieta i co 10 mężczyzna. Codziennie 15 osób w Polsce popełnia samobójstwo, na świecie łącznie codziennie 3800 osób. 800 tyś.tysiecy samobójstw rocznie...to więcej niż ofiar wojny czy ataków terrorystycznych. Polska jest na drugim miejscu w Europie jeśli chodzi o samobójstwa wśród młodzieży, 150-300 rocznie. Statystyki mrożą krew w żyłach. Ale mnie nie dziwią. Będąc już w totalnym kryzysie jednego dnia wykonałam ponad 50 połączeń telefonicznych w poszukiwaniu pomocy. Albo cena powalała mnie na kolana (np. 250zł za wstępną rozmowę, a każda kolejna po 300zł) albo czas oczekiwania był zdecydowanie za długi (min. za półtora roku). Wg WHO do 2020 depresja zajmie 2 miejsce wśród chorób będących najczęstszymi przyczynami przedwczesnej śmierci lub uszczerbku na zdrowiu.

Ja przez 7 lat okłamywałam siebie, że to właśnie taka jestem. Że to jestem ja. Ale tak nie jest. Chciałabym przestać wstydzić się części mojego życia jaką jest choroba. Chciałabym poznać inne osoby chore. Chciałabym, żebyśmy w końcu przestali się bać. Wyjść na światło dzienne. Pokazać, że jesteśmy. Wyjść z podziemia. Pokazać, że wcale nie jesteśmy słabi, cały czas walczymy. Codziennie. Dla mnie już teraz jesteście BOHATERAMI!


W obecnej sytuacji bardzo ciężko nie czuć się samotnym. Terapie nie działają tak jak powinny. Lekarza mogę usłyszeć jedynie przez telefon. To jest bardzo przygnebiające. I nie chodzi mi już teraz tylko o osoby zmagające się z depresją tylko o całą społeczność osób chorych psychicznie. Każdy psychopata jest chory psychicznie, ale nie każda osoba chora psychicznie jest psychopatą. Jak ogarniacie matmę to wiecie jak to jest z kwadratem i prostokątem. Tak samo jest z nami. Więc nie wiem na jakiej podstawie z góry jest zakładane, że muszę być psychopatką? A taki krzywdzący stereotyp nadal jest obecny.
Postanowiłam sobie, że będę tutaj cholernie szczera. Więc udostępniam swoją listę problemów, z którą szłam na pierwszą wizytę u lekarza. Oczywiście bardzo się wstydziłam, więc uznałam, że przeczytam tylko kilka z nich, ale w rozmowie i tak wszystko wyszło z czego się cieszę, bo można było postawić odpowiednią diagnozę. Oto moja lista z dnia 12 lutego 2020r.:
• Zaburzenia miesiączkowania (nieregularny cykl)
• Duża potrzeba snu (nawet około 16h)
• Ciągłe zmęczenie
• Bóle głowy
• Bóle pleców (głównie odcinek szyjnym i piersiowy)
• Drżenie rąk
• Szczękościsk (wielokrotnie, porady lekarza nie przyniosły efektów)
• Bóle w klatce piersiowej (RTG prawidłowe)
• Kołatanie serca ( badania kardiologiczne sprzed 2 lat prawidłowe)
• Bóle żołądka (kilkukrotne wizyty u lekarza nie pomogły i ból nie został zdiagnozowany)
• Częste uczucie zaciśniętego żołądka
• ciągłe złe samopoczucie, brak humoru
• utrata zainteresowań (od gimnazjum brak zainteresowań, ograniczenie do tego co muszę robić) i brak przeżywania przyjemności
• zaburzenia uwagi i koncentracji
• poczucie niskiej wartości, nie podobam się sobie, nie wychodzę z domu
• czarne i pesymistyczne myśli
• chęć odebrania sobie życia (gimnazjum), teraz jedynie w możliwościach humanitarnych (eutanazja)
• problemy ze snem (zimno, ciepło, duszność, dreszcze, liczne przebudzenia, w styczniu nasiliło się, wcześniej sporadycznie)
• niepokój, lęk (szczególne w sytuacjach społecznych lub nowych np. siedzenie od brzega a nie przy ścianie, bardzo duży dyskomfort psychiczny)
• paniczna obawa przed zmianami
• poczucie bezużyteczności, bezsensu (bywają dni kiedy wstaje i po prostu jestem)
• poczucie winy
• brak dbałości o wygląd (makijaż, włosy, ubiór)
• trudności w relacjach społecznych (brak chęci nawiązywania relacji społecznych)
• izolacja społeczna
• zmniejszone libido
• każda zmiana jest zła
• lubię tylko to co znam (strefa komfortu) ten sam model buta, spodni, gimnazjum paniczna obawa przed zmianą telefonu
• poczucie marazmu, życie w ciągłym bezsensie, biegu i nicości
• ciągłe poczucie przytłoczenia
• niechęć do wychodzenia z domu i przebywania w miejscach publicznych
• płacze, nawet bez wyraźnej, uchwytnej przyczyny
• zdezorganizowany tok myśli, które przeskakują z jednego wątku na drugi (co znacząco wpływa na zaburzenia koncentracji)
• pijąc alkohol dużo szybciej się upijam niż kiedyś
• problemy z zebraniem myśli
• brak życiowej satysfakcji
• czasami nie wiem co się ze mną dzieję, tracę kontrole- myślę jedno a robię zupełnie co innego

u



Nigdy nie zapomnę momentu, kiedy dostałam receptę na leki od lekarza i poszłam do apteki. A i jeszcze nie wspomniałam o tym, że nikt o tym nie wiedział, czyli nie miałam pieniędzy. Poszłam do pracy dzień po skończeniu matury. Nie ma odpoczywania. 16 maja zdałam ostatni egzamin a 17 byłam już w pracy. Nie musiałam ale chciałam pracować. Bardzo nie lubię brać kasy od rodziców, czuję wtedy ,że jestem nie samodzielna i czuje porażkę. Także chciałam uzbierać trochę kasy na studia oraz część zostawić dla siebie na wymarzoną podróż, żeby wynagrodzić sobie ten szkolny trud, aby dostać się na studia. W rezultacie wszystko się udało. Miałam pieniądze, na wszystko by mi wystarczyły na co chciałam. ALE nadszedł kryzys po wyprowadzce. Potrzebowałam psychologa. Na uczelni siedziałam po 11-12h dziennie, więc nie było opcji znaleźć nocnego psychologa. Udało mi się znaleźć psychologa, który prowadził terapię przez telefon/Internet 24/7h. Dla mnie była to jedyna realna możliwość. Ale policzcie sobie skoro wizyta godzinna u psychologa kosztuje najmniej jakieś 150 zł to skoro ja miałam go codziennie do dyspozycji przez 3 miesiące to trochę kasy musiałam wybulić, prawda? Moja wymarzona podróż przepadła. Te 3 miesiące stały się kluczowe i wiedziałam, że to była dobra decyzja. Ale człowiek ma marzenia, a moje legły w gruzach. Teraz wracamy do apteki kiedy poszłam wykupić swoje pierwsze leki. Bałam się, że nie będę miała jak zapłacić. Cholernie się tego bałam. Ale kiedy Pani powiedziała, ze mam do zapłaty nie całe 30 zł to zdębiałam. Serio, ja przeżyłam szok. Kilka razy się pytałam czy Pani na pewno dobrze policzyła. No typowa osoba z wariatkowa haha. W końcu Pani w aptece zaczęła się śmiać a mnie trochę otrzeźwiło. Cieszyłam się jak głupia. Naprawdę to była wielka radość i nadzieja. Nigdy nie zapomnę tamtej chwili.
Również nigdy nie zapomnę jak w czasie epidemii musiała wrócić do domu. Ja codziennie muszę brać leki. Na studiach nie było z tym żadnego problemu, bo nikt tego nie widział. Ale regularne branie leków w moim domu tak żeby nikt się nie skapnął to już było nie małe wyzwanie. mam liczną rodzinę, mamy duży dom, mam swój pokój, ale jesteśmy bardzo ze sobą związani, więc spędzamy bardzo dużo czasu razem. W skrócie oznacza to, że aby porozmawiać z lekarzem musiałam chodzić do łazienki i puszczać wodę w kranie, aby zagłuszyć rozmowę. Żeby wziąć leki musiałam wyczuć dobry moment. Ostatnio wzięłam butelkę 1.5l, żeby popić tabletkę. Oczywiście musiała mi wpaść do środka. Czy Wy też macie takie szczęście? Bo ja zawsze. Wracając do tej nieszczęsnej butelki musiałam wypić jak najszybciej całą butelkę. Dla kogoś kto lubi wodę i dobrze się po niej czuje to nie ma problemu. Ale ja po wypiciu tak dużej ilości wody w tak szybkim tempie zwijałam się z bólu przez większość nocy. Ale co miałam zrobić to zrobiłam haha Takich sytuacji w moim wykonaniu było mnóstwo ale jak to się mówi cel uświęca środki:)

"Nie mam problemów", czyli o zaburzeniach osobowości. Artykuł Damian Janus
Osobowość unikająca:
Ktoś podał taki przykład pewnego zachowania: stoi sobie mężczyzna i czeka na pociąg, chce zapytać stojącą obok osobę o godzinę, lecz coś go blokuje. Dlaczego nie spyta o godzinę, to przecież takie proste i banalne? W przykładzie tym mogłoby chodzić o takie same mechanizmy, jak te w przypadku osobowości lękliwej (ja uważam, że trafniejszym terminem jest określenie "unikająca"). Sednem problemu zdaje się tu być obawa przed oceną. Ocena, o którą tu chodzi, nie jest jednak oceną rozumianą potocznie, lecz szeroko. Może się to wydać niepojęte (chyba, że zna się to z własnego doświadczenia), ale można obawiać się oceny przez innych, nawet w najbardziej zwyczajnych i prostych sytuacjach. W omawianej sytuacji człowiek, którego by spytano o godzinę mógłby oczywiście sobie przelotnie pomyśleć: "a co to, on nie ma swojego zegarka?", lub cokolwiek innego. Chociaż dla większości z nas nie ma to żadnego znaczenia - gdyż wiemy, że są to sytuacje normalne, nieuniknione i mogące dotyczyć każdego - dla niektórych osób są to sytuacje trudne, niemal paraliżujące.
Mój pacjent, który miał tego typu problemy, obawiał się nawet poprosić o zapałki w kiosku. Jak rozumieć tego typu zahamowania? Aby to zrozumieć, weźmy przykład zachowania, w którym opory są jak najbardziej zrozumiałe. Przeciętny mężczyzna przed pójściem do seksuologa, by opowiedzieć mu o swoich problemach ze wzwodem, prawdopodobnie odczuje opór. Jest to bowiem sytuacja, w której dość mocno się obnaża, ukazuje drugiemu swoją niemoc, swój brak. Ujawnia słabość. Przychodzi w potrzebie, przychodzi po prośbie. Jak się to ma do osobowości unikającej? Człowiek z osobowością lękliwą właśnie tego typu sytuacji chce uniknąć. Tyle tylko, że ten typ przyjmują dla niego niemal wszystkie sytuacje interpersonalne. Przecież nawet kupując w kiosku zapałki jakoś siebie ukazujemy – pokazujemy, że jesteśmy "kimś-kto-potrzebuje-zapałek". Bowiem w tym, co nazwałem oceną chodzi o trudności w ukazaniu własnego pragnienia, przyznania się przed samym sobą i wobec drugiego, że się czegoś nie ma i czegoś potrzebuje.
To, z kolei nasuwa prosty wniosek: osoba unikająca bardzo obawia się pokazać swoją słabość i niedoskonałość. Jeśliby wziąć literalnie i powierzchownie kryteria diagnostyczne tego zaburzenia zawarte w ICD-10 (co zapewne, w przypadku większości diagnoz psychiatrycznych ma miejsce), mamy obraz "biednej", zalęknionej i niepewnej siebie osoby (preferowanie w nazewnictwie terminu "osobowość lękliwa", także na tę tendencję wskazuje). Czy jednak jest to prawdą? Rzeczywiście, osoba unikająca cierpi na ciągłe obawy i zahamowania. Z drugiej jednak strony widzimy, że ktoś, kto tak bardzo boi się ukazania swego pragnienia i braku, chce zachować wizję siebie jako kogoś pełnego i w pewnym sensie doskonałego!
Aby lepiej to zrozumieć należy wprowadzić nowy termin: ja-idealne. Termin ten ma długą tradycję, gdyż wywodzi się od samego Zygmunta Freuda. Można go zresztą różnie rozumieć. Generalnie jest to jeden z tych terminów, które mają opisywać ów fakt, że nasze ja nie jest jednolite, że można zobaczyć różne jego aspekty, jak gdyby części.
Cóż to takiego owo ja-idealne? Jest to taka sfera w nas, w której uważamy się za doskonałych, pełnych, niczego nie potrzebujących, nie mających żadnego braku. Aby istnieć, "część" ta musi być izolowana od świata, gdyż rzeczywistość bardzo szybko by ją zweryfikowała i rozbiła. Przeciętnemu człowiekowi – że tak powiem – aż tak strasznie nie zależy na tym ja-idealnym i potrafi konfrontować się z rzeczywistością. Jednak niektóre osoby, szczególnie takie, których dzieciństwo było bardzo urazowe (różne formy braku opieki i ochrony), są bardzo przywiązane do swojego ja-idealnego. Dlaczego? Odpowiem krótko i upraszczając: po prostu rzeczywistość straszliwie zraniła ich ja i dlatego schroniły się w swoim ja-idealnym. To tak, jak ktoś chroni się przed złym życiem w świat marzeń. Osoby te niejako mówią: "Ok, tu mi nic nie wychodzi, jestem słaby i bezradny, tak dużo potrzebuję, a tak mało dostaję, ale to nie jest ważne, bo naprawdę jestem kimś innym". Tym samym żyją niejako życiem podwójnym – ich ja-realne jest jakie jest, lecz ich satysfakcja płynie przede wszystkim z ja-idealnego W tej głęboko schowanej części siebie są mocni, wspaniali i samowystarczalni.
Istnieje tu więc niejako "przeniesienie punktu ciężkości swojej tożsamości" z ja-realnego, z realnego życia, na ja-idealne. Rzeczywistość zaczyna być ignorowana, co przyjmuje na przykład takie przejawy, że człowiek czuje się kimś szczególnym i lepszym od innych pomimo tego, że na poziomie realnych osiągnięć nie ma niczego, co by to poczucie uzasadniało. Tak więc to, że jest wycofany, zalękniony, bez pracy, rodziny i osiągnięć nie znaczy bynajmniej, że tak właśnie się czuje.

Kryteria, na których podstawie psychiatrzy opierają diagnozę tego rodzaju osobowości to:
· uporczywe i wszechogarniające uczucie napięcia i niepokoju
· poczucie społecznej nieadekwatności, indywidualnej nieatrakcyjności lub niższości w stosunku do innych osób
· nadmierna koncentracja na byciu krytykowanym lub odrzucanym w sytuacjach społecznych
· niechęć do wchodzenia w bliższe związki z ludźmi, o ile nie zapewniają akceptacji
· ograniczony styl życia z powodu potrzeby zapewniania sobie psychologicznego bezpieczeństwa
· unikaniem kontaktów społecznych lub zawodowych, które pociągają za sobą istotny kontakt z ludźmi, z powodu obawy przed krytyką, nieakceptacją lub odrzuceniem.

Czy do czynienia mamy z depresją, rozumianą jako zaburzenie psychiczne wymagające leczenia, czy z obniżonym nastrojem jako częścią życia wewnętrznego?
Nie każdy przejaw obniżonego nastroju można określać depresją, każdy jednak wymaga uwagi i rzetelnej diagnozy. Istotne znaczenie ma diagnoza różnicowa - depresja może być zaburzeniem rozumianym jako odrębny problem kliniczny lub może wynikać bądź towarzyszyć z innym chorobom, objawom, takim jak: zaburzenia psychiczne, somatyczne, proces organiczny w obrębie c.u.n. Dla pełnego obrazu pożądane jest także uwzględnienie kontekstu środowiskowego. Pozwala on zobaczyć problemy człowieka w niezwykle cennej - szerszej perspektywie. Uzupełnia wiedzę o ewentualne zasoby lub/i ukryte motywacje. Fakt, że istnieje wiele różnorodnych metod psychoterapii znacząco zwiększa efektywność leczenia zaburzeń depresyjnych.
"Depresja oznacza, że każdy dzień rozpoczyna się od aktu odwagi i nadziei. Czyli od wstania z łóżka.".
Ciemna koszula, ciemne spodnie, smutne spojrzenie, kogoś kto musi jakoś przetrwać. Podjęcie decyzji było koszmarem, zamykała oczy, wybierała na chybił trafił, chwilowa ulga. Pragnęła nie myśleć, nie wystawiać się na relacje, pytania o przyszłość męczyły ją. Zaczęła chudnąć, osłabiony organizm stał się łatwo dostępną pożywką dla wirusów, opryszka zaczęła szpecić jej delikatną, od dłuższego czasu bladą twarz. Oczy tej roześmianej dziewczyny, której ciągle brakowało czasu z nadmiaru zajęć i pasji, stopniowo zaczęły gasnąć... Nawet nie zauważyła, że minęło diagnostyczne dwa tygodnie, a smutek nie mijał.
Zaczęła unikać szkoły, ból głowy, ból brzucha, lęk, nieodrobione lekcje... jeszcze nie zauważane przez nauczycieli, przecież ona od kilku lat ma świadectwo z paskiem. Myśli... ciemne, krytyczne jak bicz celnie wymierzone we wrażliwą konstrukcję psychiki, nie wiedziała dlaczego się zapętlają, zmartwienie pączkowało w zmartwienie tworzyło się kółko. Przegrywała z siłą, która pchała ją do nieustannego przeżuwania i przeżywania...
„Pochylona, siedziała przy biurku, przed nią strona licealnej lektury, świat książek wielokrotny azyl tym razem zamknął przed nią swoją bramę. Nie wiedziała co się dzieje, dlaczego już drugą godzinę usiłuje przeczytać stronę, czemu to zadanie kiedyś tak łatwe, tym razem ją przerasta. Telefon zamigotał, kolejne połączenie, które odrzuciła, nie miała siły na spotkanie z człowiekiem... Ona - dusza towarzystwa. Kuliła się w sobie, dzień był pustą, ciemną przestrzenią, w której męczyła się niczym ryba wyrzucona z wody. Poranek, budzik, przerażenie, trzeba wstać, nawet nie zauważyła, że przestała zakładać sukienki.”
Ruminacje - ciągłe powtarzanie wszelkich życiowych porażek. "Utknęła w letargu własnych negatywnych myśli, bez możliwości podjęcia jakiegokolwiek działania niwelującego te myśli. Trwała w przeszłości jak w więzieniu. Obsesyjnie przetwarzała przeszłe zdarzenia i za nie się obwiniała, a nawet biczowała".

Depresja jest chorobą duszy i ciała. Dlatego dbanie o siebie w każdym wymiarze: fizycznym, psychicznym, społecznym jest najlepszą profilaktyką - z Dorotą Gromnicką, autorką książki "Depresja. Jak pomóc sobie i bliskim" rozmawia Magdalena Mips.
Magdalena Mips: Czy depresja wiąże się zawsze z zaniechaniem życia towarzyskiego, najczęstszym jak to możliwe zostawaniem w czterech ścianach, długim snem?
Dorota Gronicka: I tak, i nie. Często objawia się wycofaniem z życia towarzyskiego, obniżeniem ogólnego poziomu aktywności, zmianami w cyklu dobowym. Jednak niektórzy maskują swoje objawy, próbują zachować pozory, że wszystko jest w porządku. Przy chorobie afektywnej dwubiegunowej, w okresie manii, aktywność towarzyska może być bardzo intensywna, po niej przychodzi czas apatii i wycofania.

Rzadko bywa tak, że jednorazowy, wystarczająco mocny impuls wpycha jednostkę w objęcia śmierci. Najczęściej "flirt ze śmiercią" rozgrywa się w dłuższej sekwencji czasowej, znacząc zachowania jednostki symptomami schyłkowości i pożegnania. W potocznym wyobrażeniu o samobójcach i samobójstwie opieramy się na powtarzanych pseudoprawdach, które dezorientują bądź wprowadzają fałszywe przekonanie o zjawisku. Tymczasem:
• Nieprawdą jest, że potencjalni samobójcy nie mówią o swoich zamiarach; okazuje się, że 8 na 10 samobójców rozmawiało z kimś na ten temat. Zdarza się, że bagatelizujemy słowa o zamiarze pozbawienia się życia, prześmiewamy je, ironizujemy lub ignorujemy. Ważną sprawą staje się zatem nabycie umiejętności słuchania i reagowania na zasłyszane treści.
• Nieprawdą jest, że samobójca to człowiek o określonym typie osobowości, co często rozumiemy tak, że ktoś posiada (albo nie) zadatki na samobójcę. Samobójcą nikt się nie rodzi, ale staje się nim na drodze szybkiego lub rozłożonego w czasie procesu "rozmijania się z życiem", braku satysfakcji z jego przeżywania.
• Nieprawdą jest, że samobójcy są osobami chorymi umysłowo; jest to grupa osób z obszaru ryzyka, choć dotyczy to szczególnego typu schorzeń, np. depresji, schizofrenii, ostatniej, chronicznej fazy alkoholizmu czy narkomanii.
• Nieprawdą jest, że nie powinno się rozmawiać na temat śmierci, szczególnie samobójczej, z osobami, które myślą o samobójstwie. Takie rozmowy, przeprowadzone rozumnie, terapeutycznie poprawnie, zmierzają do "odkorkowania się" rozmówcy, wyrzucenia z siebie wszystkich złogów emocjonalno-egzystencjalnych, które mogą popychać w stronę autodestrukcji. Towarzystwo zaufanej osoby, profesjonalnie przygotowanej do konfrontowania się z bólem, może pomóc w uzyskaniu równowagi i ochoty do życia.
• Nieprawdą jest, że jak ktoś raz miał myśli samobójcze, to będzie go to "trzymało zawsze". Bywają w życiu takie sekwencje zdarzeń, że ich natężenie na tyle doskwiera, zaś osoba nie znajduje dla nich rozwiązań, że krąży wokół desperackiego aktu samobójczego, ale z czasem powraca stan równowagi. Nie powinno to jednak skłaniać do bagatelizowania ich obecności. W sytuacji próby samobójczej musimy uwzględnić fakt, że ta osoba pozostaje w szczególnym stanie zawieszenia między "śmiercią a nie życiem". Stan ten niekiedy trwa do kilku miesięcy i w tym okresie należy otoczyć ją troskliwą i kompetentna opieką. Statystyki samobójcze wskazują, że 12% tych, którzy próbowali targnąć się na własne życie, w ciągu nas. Nieprawdą jest, że samobójca i tak dopnie swego, pozostaje tylko kwestia czasu i miejsca. Bywają takie przypadki, że obsesja śmierci i autodestrukcji nie pozostawia wiele możliwości manewru bliskim, terapeutom, pedagogom, jednak najczęściej mamy do czynienia z sytuacją, gdy samobójca toczy wewnętrzny bój między życiem a śmiercią. W tej rozgrywce często brakuje mu argumentów za życiem, a nie kontrargumentów przeciwko śmierci! Następnych dwóch lat ponowiło próby i były one skuteczne (Anthony 1994).

Są również osoby, które zapętlają się w koło wydarzeń. To znaczy, że cokolwiek by nie zrobili to i tak wyszło by źle. Ja tak mam/miałam. Często wybierają opcję dobrą dla innych, a nie dla siebie. Jako, że tak jak wspomniałam chcę być tutaj cholernie szczera to przytoczę kilka przykładów ze swojego życia.
1. Byłam w liceum molestowana. Dlaczego? Do końca nie wiem. Zaczęło się od tego, że chciałam być miła i pożyczyłam książkę. A później to jakoś samo poszło. Więc „koło” polegało na tym ,że jeśli bym nie pożyczyła książki to miałabym mega wyrzuty sumienia, bo mnie takie sytuacje ruszają i później cały czas o tym myślę. No a jak pożyczyłam książkę to wyszło jak wyszło.
2. Zostałam złodziejką chłopaków moich przyjaciółek. Zacznę od wspólnej imprezy, kiedy to jeden z chłopaków moich ówczesnych przyjaciółek złapał mnie za tyłek, of course, że się od niego odsunęła. Mało pił, więc jestem przekonana, że wiedział co robi. Jeśli to było niechcący to wiem, że by przeprosił. A tego nie zrobił. Jako „dobra” przyjaciółka nie chciałam łamać serca swojej przyjaciółce i nic nie powiedziałam. Również jako „dobra” przyjaciółka chciałam być miła dla chłopaków swoich przyjaciółek, więc jak się spotykaliśmy w grupce to z nimi rozmawiałam, tak tylko tyle, rozmawiałam i to głównie o ich dziewczynach, czyli moich przyjaciółkach. Jako, że mam lęki społeczne samotne powroty w środku nocy są dla mnie nie możliwe. To jest paraliż. Mogłabym stać i się po prostu nie ruszać, aż do momentu kiedy nie zrobi się jasno. Więc kiedy bywały takie sytuacji, z tego co pamiętam to 2, zapytałam się czy osoby, które miały w tedy samochód i jechały w moim kierunku, mogłyby podwieźć mnie do domu. I w taki sposób zostałam osobą, która traktuje inne osoby jak taksówkarzy. Oczywiście takie słowa padły z ust chłopaka mojej przyjaciółki, który podobno wyrażał JEJ odczucia. Podsumuje koło numer 1. Nie powiedziałam o sytuacji z imprezy, byłam miła więc zostałam złodziejką chłopaków przyjaciółek. Gdybym powiedziała i byłabym do nich adekwatnie do ich zachowania nie zbyt zainteresowana chociażby rozmową to wyszłabym na zazdrośnice, która próbuje rozbić związki przyjaciółek.
3. Byłam zdominowana w toksycznej relacji. Nie wiem ,czy kiedyś mieliście z kimś „braterstwo dusz”. Po prostu jesteście identyczni. Tu nie chodzi o związek, a o przyjaźń. Różniliśmy się jedynie płcią, reszta nie była nawet podobna, ale identyczna. Miałam 13 lat, był starszy. Też miał problemy, ale poszedł o krok dalej. Nie chciał żyć. Planował dokładnie swoje odejście. Zaczęłam czuć się jak jego matka. Całą odpowiedzialność za tą osobę wzięłam na siebie. Jego życie przewyższyło moje. Jego było tym numerem 1 nad, którym trzęsłam się codziennie przez 2 lata. Czułam się jak w klatce. Ale czuła się odpowiedzialna i wiedziałam, że muszę działać. Nie dostrzegałam tego, że mnie to niszczy. Jego życia zaczęło przyćmiewało moje. Dla mojego życia zaczynało brakować miejsca po prostu. Dusiłam się życiem. A raczej dwoma życiami. Jego, które spędzało mi sen z powiek, przeryczałam nie jedną noc bojąc się co zaraz może się stać. Oraz moim życiem, które po prostu było. Zaczęło się zacierać i pomału znikać. Niszczyło mnie to od środka. Podsumuję koło. Gdybym mu nie pomogła nie darowałabym sobie do końca życia, że go zostawiłam a jestem pewna, że zrobiłby to co chciał. Choć byłam tylko dzieckiem, które nie wiele mogło zrobić. Jak mu pomogłam to wpadłam z deszczu pod rynnę. Moje problemy stały się sumą moich i jego problemów. Trudnych i wymagających ode mnie decyzji, których dziecko nie powinno podejmować. Znacznie mnie to przerastało.
4. Nie umiem prosić o pomoc, bo czuję się wtedy jak pasożyt społeczny. Dlaczego u mnie to wszystko tak długo trwa? Bo nie umiem przyznać się, że wychodzę poza standard. Czuje się wtedy nie potrzebna, jakbym osiągnęła wielką porażkę i rozczarowała wszystkich. Kiedy żyjesz w cieniu choroby inne osoby to naprawdę nie masz nawet litości powiedzieć najbliższym, że ty też potrzebujesz pomocy. Ja przez całe życie próbowałam sobie udowodnić, że jestem coś warta, że potrafię coś osiągnąć i dać rodzicom powód do dumy. Stawiałam sobie cele nierealne, które sprowadzały się min. do 11h nauki dziennie. Siedzenia na dupie z książką i wkuwanie. I tutaj zaczynało się następne koło. Poświęcając się jakiemuś celowi, poświęcałam dużo czasu na naukę. Nie jeździłam z rodziną na niedzielne wypady czy inne rozrywki. Więc często słyszałam, że zaniedbuje rodzinę. Ale gdybym pojechała to nie dałabym im powodu do dumy i czułabym porażkę. Więc albo byłam porażką życiową albo miałam w dupie rodzinę. Min. u mnie wygląda to tak samo jeśli chodzi o pieniądze. Bardzo się źle czuje kiedy muszę o nie prosić, bo czuje się wtedy nie samodzielna. I tak powstaje koło numer X.
Piszę o tym, bo syndrom „koła” wpływa na kolejne procesy i reakcje emocjonalne. Szczególnie powoduje pogłębienie niezrozumienia i bezużyteczności. Co znacząco wpływa na przebieg choroby.


Obalam najczęściej spotykane przeze mnie mity:
Rozpowszechnione, nierzetelne informacje mogą wpływać na postawę niektórych osób, utrudniając lub opóźniając decyzję o podjęciu leczenia i psychoterapii.
1. Depresja nie jest prawdziwą chorobą.
Wiele osób błędnie uważa, że depresję można zdefiniować jako rodzaj zwykłego smutku, który minie samoistnie bądź też zostanie zażegnany metodami poprawiającymi nastrój. Jednak depresja jest złożonym zaburzeniem, które ma psychologiczne, społeczne i biologiczne korzenie. Depresja to choroba psychiczna, którą można leczyć na wiele sposobów, farmakologicznie i psychoterapeutycznie. Nie należy jej lekceważyć, bowiem nieleczona w wielu przypadkach prowadzi do samobójczej śmierci.
2. Ludzie cierpiący na depresję są słabi i leniwi.
Z zewnątrz może się tak wydawać, że depresja to użalanie się nad sobą, kaprys, może nawet sposób na życie. Tymczasem chorzy bardzo chcieliby zmienić swój stan, który jest dla nich źródłem cierpienia, ale nie mogą tego zrobić samą siłą woli. Nie są słabi, ponieważ każdego dnia dźwigają ogromny ciężar choroby psychicznej. Sytuację utrudnia fakt, że depresja równa się izolacji społecznej, samowykluczaniu i unikaniu, zatem trudno choremu zabiegać o zrozumienie otoczenia.
3. Depresja dotyka tylko kobiet.
Ze statystyk wynika, że kobiety niemal dwukrotnie częściej niż mężczyźni zapadają na depresję. Jednakże w grupie mężczyzn wskaźnik samobójstw jest wyższy. Być może więc mężczyźni niechętnie przyznają się do tego zaburzenia i rzadziej podejmują leczenie. Pewne środowiska i społeczności wciąż zniechęcają ich do omawiania swoich uczuć, proszenia o pomoc lub okazywania słabości.
4. Rozmawianie z chorym o jego uczuciach tylko pogarsza sprawę.
Pokutuje błędne przekonanie, że omawianie nastroju jedynie wzmacnia destrukcyjne uczucia i utrzymuje koncentrację chorego na negatywnych treściach. Jednak pozostawanie sam na sam ze swoimi myślami jest dlań o wiele bardziej szkodliwe. Jest faktem, że osoby depresyjne fiksują się na specyficznych tematach, ale nie oznacza to, że nie potrzebują wysłuchania i wsparcia. Wysłuchanie problemów bez oceniania i dostarczanie wsparcia emocjonalnego mogą bardzo pomóc cierpiącemu w walce z chorobą. Na nic zdadzą się próby rozweselania. Uświadamianie chorym ich stanu, konfrontacja z ich odczuciami jest dalszym etapem specjalistycznego leczenia.
5. Ciężka praca pokona depresję.
"Rzucić się w wir pracy, a od razu poczujesz się lepiej". W przypadku łagodnych zmian nastroju to rzeczywiście może pomóc, ale nie jest to dobry sposób na walkę z depresją. Przepracowanie w rzeczywistości może być objawem depresji klinicznej, zwłaszcza u mężczyzn. Ponadto chroniczne blokowanie swoich uczuć jest szkodliwe, należy raczej dązyć do rozpoznawania ich.
6. Wystarczy zażywać antydepresanty, aby wyleczyć depresję.
Na szczęście depresja jest chorobą uleczalną, ale stosowanie samych leków przeciwdepresyjnych zwykle nie jest wystarczające. Choć leki antydepresyjne mają zdolność do zmiany chemii mózgu i naprawienia głęboko zakorzenionych problemów biologicznych, najbardziej efektywne leczenie depresji polega na połączeniu farmakologii z psychoterapią. Psychoterapia służy zmianie nieprzystosowawczych struktur myślenia i osobowości. Trzeba również pamiętać, leki przeciwdepresyjne rozwijają swoje właściwe działanie dopiero po około sześciu tygodniach.
7. Antydepresanty zmieniają osobowość.
Leki przeciwdepresyjne zmieniają chemię mózgu i łagodzą zaburzenia nastroju. Myśl o ingerencji w chemię mózgu może wydawać się przerażająca, ale antydepresanty są przeznaczone do regulowania poziomu tylko niektórych substancji chemicznych i nie chodzi tu wcale o wywołanie euforii, jedynie o powrót do normy. Leki przeciwdepresyjne wpływają na objawy depresji, ale nie zmieniają osobowości. Większość ludzi, którzy poddali się leczeniu farmakologicznemu opisuje to doświadczenie jako powrót do normalnego nastroju i "prawdziwego siebie".
8. Od antydepresantów można się uzależnić.
Leki nowej generacji dostępne na naszym rynku nie wykazują właściwości uzależniających. Należy jednak odstawiać je stopniowo, regularnie zmniejszając dawkę, aby nie doszło do gwałtownego załamania nastoju i aby mózg sam przejął funkcję produkcji substancji odpowiedzialnych za dobry nastrój i radość życia.
9. Jeśli raz zdecydujesz się na antydepresanty, będziesz je musiał zażywać do końca życia.
Chociaż czas trwania leczenia farmakologicznego różni się w zależności od nasilenia choroby i postępów osiąganych w terapii, jednak wiele osób nie musi zażywać leków do końca życia. Między innymi dlatego psychoterapia jest zalecana jako leczenie równoległe, wraz z lekami: osoby w depresji uczą się nowych i zdrowych sposobów radzenia sobie w celu wyeliminowania konieczności stałego leczenia farmakologicznego.

댓글